siedziała pod gołym niebem, czuła jak zimne, koronkowe płatki śniegu całują jej twarz i ciało, jak rozpływają się na rozchylonych z bezsilności, ciepłych wargach. mróz bawił się jej nierównym oddechem, szron pokrywał swym tchnieniem świat wokół. księżyc zdawał się tlić i klękać w bezradności spowity grubym murem ciemnych chmur nocy. gdzieś wysoko spadała ostatnia tego roku gwiazda. wiatr wygrywał gamy i pasaże, świstał delikatnie tuląc do snu ziemię, szepcząc jej do ucha cichą kołysankę. wieczór, jak każdy inny, piękny, jak wszystkie jej samotne wieczory. siedziała, a przed oczami wiedziała obraz śmierci własnego serca, która nastąpiła już tak dawno, a zaznaje jej na nowo co noc.
|