staję przed lustrem. stróżka wody sączy się do umywalki, łapię krople w złożone dłonie, nie myślę już o niczym, nie czuję nic. przemywam lodowatą falą twarz. paraliżujący dreszcz spowija kolejno skronie, ujarzmia powieki, drażni włosy, szczypie w usta. wyblakłe tęczówki patrzą na mnie z odbicia. kto to ? czy to naprawdę ja ? niczego nie jestem już pewna, nic już mnie nie zaskoczy. jasne, niczym szron na poręczach balkonu policzki, odkryte, rozebrane z drobinek świetlistego różu, uderzająco śmiertelne, jakby ktoś oprószył moją skórę kredą. blizny pod oczami, dwie wstążki, dwa tory, po których zazwyczaj spływają łzy, odznaczające się podpuchnięte, zsiwiałe powieki na tle papierowej cery. któregoś dnia zabraknie sił by użyć korektora, pudru, różu. któregoś dnia świat ujrzy moje przesiąknięte anemią piekło.
|