Z pretensjami patrzyłam w sufit. wciąż byłam zdania, że
miejsce w którym się znajduję jest czymś przejściowym, a ja
powinnam spokojnie to przeczekać. nagle ogarnęło mnie przykre
uczucie. ja chyba nigdzie nie należę. może sęk w tym, że w zwyczaju mam śnić
za dnia. może to zwykła niepewność. bo przecież tylko pewne można ujrzeć i dotknąć.
może to przez mój śpiący w tym momencie mózg, który wyczuwał pustkę.
ja chyba chciałam tylko wiedzieć, gdzie podziała się cała precyzja w tym, jak czas
może ukryć ludzi. nadszedł okres, w którym musiałam stanąć na wprost z samą sobą,
bez rozkojarzeń, w towarzystwie twoich ciepłych nadgarstków. tak już chyba zostanie.
|