Usiadłam na kruchym wzgórzu. Nogi zwisały ze skarpy. Bujałam się nad przepaścią. Uczucie panicznego strachu które dotąd nieodmiennie otaczało moje ciało nagle zniknęło. Jak ranna mgła. Ja kąsająca zjawa pozostała jednak dusza. Kołysałam ja cierpliwie w krwawiących ramionach czekając aż zapadnie w sen. O twarz obijały się podmuchy wiatru. W plecy bił chłód zbliżającego się wieczora. A ja pół przytomna trwałam. Dłonie opierając na trawie. Nogi spuszczając w przestrzeń. Kiedy usnę? Czy stoczę się w dól? Czy uczepię kamienia? nie wiem. Cii... Dusza wreszcie zmrużyła gwieździste oczy spuszczając na nie zasłony grubych księżycowych rzęs. Pobladłam. Nie zadałam już więcej pytań.
|