Mało rzeczy w swoim życiu żałuję. Wychodzę z założenia, że wszystkie przypały, narkotyki, resety, oszustwa i ludzie robiący mnie w chuja nauczyły mnie czegoś. Jednymi z niewielu rzeczy, które naprawdę mogłyby się nie wydarzyć są moje (najczęściej) jednostronne zaangażowania emocjonalne w różne relacje. Żenujące smsy, zawracanie ludziom głowy i durna wiara, że wszystko zmierza w upatrzonym przeze mnie kierunku. Nie odezwał się? Trzyma mnie w napięciu, zależy mu na mnie. Odezwał się? Wow, jest mną naprawdę zainteresowany. Nieważne co by się działo, zawsze wszystko układało się cudownie, ale zwykle tylko w mojej głowie. Na zewnątrz wyglądało to zupełnie inaczej, a moja żenada nie znała granic.
Tłumaczyłem to sobie potrzebą przynależności, ale parę lat temu jako jeden z popularniejszych miejskich nastolatków na brak przynależności narzekać zdecydowanie nie miałem prawa. Później, w czasie emo-romantyzmu, chciałem być zakochany, kochać ponad wszystko i w rezultacie byle kogo. Z perspektywy c
|