proszę, nie doprowadzaj mnie już do stanu, abym siedziała co wieczór na balkonie z butelką wina w ręku. żebym nie spędzała nocy z dupą na zimnym betonie czując jak gorące łzy kapią na zamarzające powoli palce stóp. żebym nie musiała znów czuć, jak krople zmieniają się w lód nie zdążając nawet pokonać drogi od powieki do ust. rzęsy twardnieją. oczy się zamykają. serce jednak nie pęka, upite tą pierdoloną nadzieją rozrywającą słuchawki. nie doprowadzaj mnie do tego stanu teraz, na prawdę ciężko cierpieć na mrozie.
|