Podążam przed siebie, droga jest prosta, bez przeszkód. Aż nagle natrafiam na górę. Na początku to tylko łagodne wzniesienie, które stopniowo przeradza się w Mont Everest. Kamienie zmieniają się w skały, małe wgłębienia w groty. Upadam. Pierwszy raz, drugi, potem trzeci. Czasem pukam w dno od spodu, ale zawsze się odbijam. Nie ważne jak długo to trwa. Udaje się. Uda i tym razem.
|