Jest wszędzie. Wypełnia krajobraz aż po horyzont trzeźwości, przebijając kolejne atmosfery. Niemal wszechobecny. Oblepia każdy skrawek ciała , atakuje myśli , pożera. Wykrada wieczorami oddech.
Zlizuje łzy z czerwonych policzków. Bezczelnie zatyka gardło próbując wedrzeć się do środka ze swoim 'widzi mi się' . Nie pytając o zdanie zaguzuje myśli w mocne supełki. To od niego pieką oczy . Rozcina zardzewiałym skalpelem moją pierś, pogłaszcze drżące serce aż to uspokoi się , zamilknie.
Nie wiem czy tylko na chwilę czy może na zawsze. Poddaję się mu . Bez względu na okoliczności
wychodzę na przeciw, torturując każdą myśl z osobna wyżyna mi podły i omdlały uśmiech na zniszczonej twarzy. Czekam na to. Niecierpliwię się . Jak to możliwe? W ten sposób czuję jego
obecność .Walczę o nią , proszę , błagam podczas bezsennych nocy. Obecność. To ona tak boli.
Zalewam organizm alkoholem , lecz ono mimo tylu ran, złamań i siniaków dalej bezwstydnie prosi o
jeszcze.
|