Stała tyłem, bezszelestnie podszedłem do niej obejmując w pasie i podałem kolorowego liścia. Przywitałem się całując w policzek, na ustach poczułem jej słoną łzę. Wystraszyła się, nie wiedziała, że mnie tu spotka. Odsunęła się i usiadła na ławce zasypanej liśćmi, robiąc przy tym szelest, który zabolał. Usiadłem obok, przytulając ją, nie odzywaliśmy się tak długo, że dla mnie ciągnęło się to wieczność. Chwilowo przestała szlochać, choć nadal nie mogła wydobyć z siebie głosu. Najwyższy czas się dowiedzieć, o co chodzi - pomyślałem, po czym spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. [cz. 1]
|