|
owszem, nie szanuję swojego ciała. a najbardziej potwierdzają o tym moje blizny. na ręce jest już ich kilka. mam wymieniać, ile razy, wyryłam jego imię na mojej ręce? ile razy, rysowałam serce, a w środku inicjały? ile razy, robiłam to żyletką? ile razy, przy tym płakałam? ile razy, wpatrywałam się w swoją krew, a później słabłam? ile razy, chciałam przeciąć głębiej ranę? ile razy, wtedy pomyślałam, że teraz to będzie on cierpiał? ile razy, chciałam zapomnieć? ile razy, to Ja miałam jego oczy przed swoimi? ile razy, próbował się ze mną wtedy skontaktować, a Ja to olewałam, i robiłam dalej swoje? ile razy, to siebie obwiniałam o te chore sytuację między nami? ile razy, po prostu tęskniłam? nie zliczę tego, bo dni bez niego, są wiecznością. z dnia na dzień, powstaje nowa blizna. uważam, że stanięcie przed lustrem, jest dla mnie szczęściem. nawet po stronie serca, widzę jego miejsce. ale nigdy nie pożałuję, tego co robię za małolata. przynajmniej nie zapomnę o nim. / lalkowata
|