Zawsze straszył mnie pająkami, łapiąc jednego za nogę i udając, że we mnie rzuca. Dopiero, widząc, że jestem bliska płaczu, przestawał przytulając mnie i ciągle sie śmiejąc. Zazwyczaj strzelał fochy gdy odpowiadałam mu jakimś docinkiem, chociaż oboje wiedzieliśmy, że nie wytrzyma dwóch minut bez gadania. Potrafił godzinami, łazić ze mną i gadać o zupełnych pierdołach. Dzielnie znosił, gdy posadziłam go na krześle na środku pokoju i zaczęłam malować go całego kredą, właściwie oboje kończyliśmy cali kolorowi, pokładając się ze śmiechu na podłodze w łazience, potrafiliśmy godzinami leżeć i nic nie mówić. Był przy mnie, gdy po raz kolejny sypał mi się związek, gdy odchodził ktoś z rodziny, lub po prostu miałam zły humor. Również byłam przy nim zawsze i gotowa na wszystko. A potem odszedł twierdząc, że tak będzie lepiej, że robi to dla mojego dobra. Tak straciłam przyjaciela, dlatego nie mogę, stracić teraz chłopaka z tego samego powodu. Zbytnio kocham. [cz.2] /improwizacyjna
|