mijała kolejna godzina podczas której namawiałam Go by w końcu się ubrał, i wyszedł na dwór. latał po domu w gaciach i koszulce, i miał milion innych zajęć, które podobno nie pozwalały mu na znalezienie chwili, by ubrać na siebie dresy i koszulkę. Łaziłam za nim cały czas, błagając byśmy w końcu wyszli. Nagle zadzwonił telefon - kumpel. Odebrał, i po dwóch minutach rozmowy, rozłączył się, ubierając w przeciągu sekundy. Patrzyłam jak lata po domu i w biegu ubiera spodnie, szukając koszulki, i drąc się :' no grzeb się, szybciej! ' - nie zwracając uwagi na to , że jestem już dawno ubrana i gotowa do wyjścia. Mineły może dwie minuty a my już byliśmy na dworze. Tak, uwielbiałam ważniejszość zdania, i siłę przebicia Jego kumpli, nad moją.
|