Chmury krzyczały błyskawicami,
a oni trwali objęci, mniej miarowi niż głuche
odgłosy ciepłego deszczu za oknem..
Bardziej prawdziwi niż czerwiec i przedsmak wolności.
Trwali w rozkoszy.
Ich oddechy splecione w nierozrywalne tętno serca
poruszały się w górę i w dół, szemrały ciszą..
A ona wciąż jeszcze drżała, spragniona jego doskonałych
dłoni, którymi tylko on potrafił ugłaskać w niej takiego
dzikiego zwierza, który budził się najczęściej wieczorami.
|