nie zamierzałam dziś wychodzić z domu. moje włosy były w strasznym stanie, cała zresztą byłam. dochodziła 19. "wybijaj z domu, czekam" - dostałam sms-a od przyjaciela. "żartujesz, siedzę dziś w domu" - odpisałam. "masz 10 minut". Boże, jak ja go nienawidzę. w biegu przejechałam rzęsy tuszem, włosy spięłam w kok. złapałam bluzę, wyszłam. - ale ty jesteś, ostatni raz gdzieś z tobą idę ! - krzyknęłam. - jasne jasne. - poszliśmy nad rzekę. jak zwykle prawie wrzucił mnie do wody, obrzucaliśmy się szyszkami, uciekaliśmy przed jakimiś facetami i jedliśmy czereśnie z czyjegoś ogródka. było fajnie, właśnie tak, jak powinno być z kumplem. odprowadził mnie do domu. "co robisz ? " - napisał. "nudy, czytam a ty ?" - "myślę". - "oczym ?" "powiedz szczerze, czy są jakieś szanse żebyśmy byli imś więcej niż przyjaciółmi ? " - "...nie". - nienawidziłam gdy zadawał takie pytania. był najlepszym kumplem, przyszywanym starszym bratem. to, że odpowiadałam "nie" sprawiało mi taki sam ból, jak Jemu. / anyway
|