znów siedzę na dachu garażu, słuchając death rapu by choć trochę się uspokoić... znów bawię się skalpelem, wycinam na ramieniu setki kresek, niektóre łączą się w pojedyńcze słowa, ale większość tworzy bezcelową siatkę, pajęczynę krwi... czerwona strużka spływa w kierunku dłoni, przyglądam się jej z uśmiechem na ustach. tak cholernie to lubię. zlizuję krew, czując w ustach metaliczny smak. wyjmuję z kieszeni kawałek szkła, wbijam w ramię i przeciągam przez kilka centymetrów.. kolejne krople krwi... ogień podniecenia w oczach... to wszystko jest pojebane
|