Łza. Wycieka spod wachlarza czarnych rzęs, duże, lazurowe oczy wpatrzone w jeden punkt. Dłoń leciutko drżąca, spoczywa na stole. Złociste loki opadają na porcelanową twarzyczkę. Zamknięte kilka słów w czerwieni ust. Patrzysz mi w twarz, a ja unikam Twego spojrzenia, obarczam siebie cierpieniem. Kładziesz ciemnoczerwoną różę na stole, w poświacie nocy, gdzie błyszczą tylko gwiazdy na niebie. Na zimną bladość policzków wstępuje cichy, nieśmiały rumieniec, który znika równie szybko, co się pojawił. Już nie potrafię tak na Ciebie patrzeć, już nie potrafię się tak uśmiechać. I znów karmisz mnie słowami, które tak łatwo daję sobie wmówić, ulegle kładę mą głowę na Twym ciepłym ramieniu, wdycham Twój zapach. Tracisz mnie, stopniowo, choć nie wiem dlaczego, zapominam, bezsilnie lecząc się nadzieją, tulę głowę do fiołkowej poduszki.
|