Trzech chłopców z mojej klasy brałam ze sobą na wagary, nad rzekę. Piliśmy tanie wina owocowe i tam poznałam smak dotyku, na trawie chłodnej, zroszonej poranną mgłą. Zwycięzca po bitwie dostawał nagrodę, pocałunek. Nie wiedziałam jeszcze do czego im służą nabrzmiałe członki, z których po kilku ruchach tryskała lepka, mętna ciecz. Jasność bez światła. Ciemność bez mroku.
Każdy nosi w sobie niespełnioną miłość. Zaczęło mi brakować pieniędzy. Odczuwałam wręcz fizyczną potrzebę alkoholu. Upijałam się codziennie z dziecięcym uporem, do nieprzytomności, bez odruchu instynktownego lęku
przed zagrożeniem. Kradłam, kłamałam. Tak jak oni. Ludzie przemijają. Dopiero teraz, kiedy wiem, że się rozpadam, ktoś mógłby mnie przytulić, maskując twarz
w odrażającym geście. NIE! Kolejne oszustwo bez miłości. Powoli uświadamiałam sobie różnicę pomiędzy nastolatkami, których nic nie interesowało po wyczerpaniu masturbacją a starszymi panami, którzy wyczuwali moje zagubienie.
|