Na każdym kroku powtarzam sobie, że to wszystko jest czegoś warte. Uparcie czekam, aż coś wreszcie, kurwa, ruszy z miejsca i zmieni się, choć odrobinkę, na lepsze. Staram się nie poddawać, ale powoli zaczyna mnie męczyć, to ciągłe bycie najgorszą i najsłabszą. To, że zawsze zostaje w tyle, jakkolwiek się nie staram. I to, że, do kurwy, po prostu nic mi się nie udaje. Najzwyczajniej w świecie, wkurwia mnie bycie taką żałosną masą tkanek: naczyń krwionośnych, nerwów i twardego naskórka. I nie, kurwa, nie potrafie się tym nie przejmować. Zależy mi, do chuja. Zależy jak ja pierdole. Nie byłabym człowiekiem, gdyby mi nie zależało. Nienawidze tego. Czasem mam ochote odwrocić się, wyjść i nigdy, kurwa, nie wrócić. Każdego dnia się poddaje, a potem znów się staram. Wieczorami próbuje nie płakać, a rano znów nie chce mi się żyć. Jestem chuja warta i po prostu, ciężko mi z tym żyć./zmeczona.zyciem
|