Znalazłam się sama w lesie. Było ciemno, nawet jeden promień nie przenikał baldachimu liści. Okręciłam się wkoło próbując coś wypatrzyć. Gdzieś z lewej strony dobiegł mnie szelest liści. Po moim ciele przebiegł dreszcz.Niepokojący dźwięk się zbliżał,przywodząc mi na myśl wszystkie przelęknione dusze ludzi,którzy umarli w cieniu dębu lub zagubieni w ogromnym lesie szukali drogi powrotnej do dawnego życia i najbliższych ludzi,których już nie zobaczą na tej drodze życia. Skupiałam się na myśli ,że to nie może zdarzyć się mnie.Jednak kogo by obchodziła jedna nic nie znacząca istota na całej liście imion i nazwisk zapomnianych już ,a przecież kochanych za życia. O mnie też zapomną. Wymarzą ze swojej pamięci,a stanie się to tak szybko, jak przecięcie nitki z pajęczyny na strychu. Nikt tego nie zauważy, bo kto przypomni jak już nie będzie tej osoby na świecie?Po prawej stronie pojawił się słaby płomień igrający wśród cieni. Patrzyłam na niego urzeczona.Tego właśnie szukałam. Promyka nadziei
|