Wyszłam ze szkoły wiążąc jeszcze szalik. Kiedy dochodziłam do furtki, zauważyłam, że stoi z kumplami. Trzymał w dłoni śnieżkę i momentalnie uśmiechnął się na moj widok. "Nie waż się!" Krzyknęłam w jego stronę. "Bo co?" Zapytał z szelmowskim uśmiechem. Złapał mnie i przyciągnął do siebie tak blisko, że wymienialismy oddechy. "Proszę?" Zrobiłam smutną minę. Już myślałam, że mnie pocałuje, gdy nagle znalazłam się na ziemi, ze śniegiem na twarzy. Było cholernie zimno! Usiadł na niej okrakiem i śmiał się w najlepsze. "Złaź ze mnie!" Warknęłam. "Oj, nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi." Wciąż się śmiał. "A jak zachoruję?" Zapytałam smutno. Spoważniał i powiedział cichutko: "To będę Twoim osobistym lekarzem." Nachylił się do pocałunku. Jakie było jego zdziwienie, gdy na ustach poczuł zimy śnieg. Zwaliłam go z siebie i pognałam pędem do samochodu. Spojrzał na mnie wnerwiony i pogroził palcem. Wysłałam mu buziaka. We wstecznym lusterku widziałam, jak się śmiał.
|