Trzymając się za ręce szli po osiedlu. Upał doskwierał wszystkim dookoła, lecz oni wyglądali nieskazitelnie. Powietrze stawało się gęste, zbierało się na burzę. W swojej obecności zapominali o wszystkich problemach, a z chandry leczyli się uśmiechami. Zagrzmiało, błysnęło światełko na niebie, lunęło. Stali wpatrzeni na siebie, a wszyscy inni zaczęli pośpiesznie udawać się w kierunku domów. Dał jej tak słodkiego całusa, że niemal rozpłynęła się w deszczu. Byli przemoknięci do suchej nitki. Założył kaptur i wziął Ją na barana, beztrosko przeskakiwali kałuże śmiejąc się jak dzieci.
|