Każda myśl, wspomnienie, o tych słowach przecinała moje poranione serce kolejnym sztyletem. Ostre jak brzytwa krawędzie sztyletów, bardzo powoli przebijały martwe serce. Zadawały ból z lubością. Żyłam? Nie. Istniałam? Tak. Ból powoli rozprzestrzeniał się w moim ciele. Oplotłam ramionami, siebie? Nie. Ciało? Tak. Tylko ciało. To nie byłam ja. Umarłam. 15092005. Osiem liczb. Nic nie znaczą? Datę śmierci. Istniałam dla Charliego, dla Rene?. Chyba spadł śnieg…
Powieki same złączyły się ze sobą. Dlaczego nie na wieki? Bóg…jeśli naprawdę by istniał już dawno pozwolił by mi więcej się nie obudzić. Nie zrobię sobie krzywdy. Obiecałam Mu. Dlaczego nie można umrzeć na złamane serce?
|