Kilkanaście metrów nad chodnikami, w mgle spadających płatków śniegu, obserwując pojedyncze osoby pędzące przed siebie. Siedząc, już nie na parapecie, lecz na czarnym, ruchliwym krześle, w ciepłej kuchni, oglądam tak zwyczajny, a dla mnie zagadkowy świat. Szare, wielkie budowle, przepełnione kurzem i monotonią, przysłaniają tętniące życiem ulice. Wchodząc w tłum słyszę przez szum i hałas, poszczególne słowa, rozmowy, sygnały. W tramwaju natrafiając się na przypadkowo spotkanych ludzi, myślę o tym, czy jeszcze kiedyś ich spotkam, co myślą mijając mnie, czy w ogóle mnie zauważyli?... Chwile po tym, czekając na zielone światło na przejściu dla pieszych, rozważam gesty, mimikę i życie przejeżdżających przede mną ludzi. Hmm... czy życie w kolorystyce pośpiechu, gwaru, spalin i smogu jest dla mnie? Zdecydowanie nie. Choć może wygodniejsze? Ale gdyby nie to że tak wyjątkowe jest dla mnie, pewnie nie myślałabym nad sensem ulic i osiedli? Jednak wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej...
|