miasto znało moją ciszę. głosy ludzi idących chodnikiem, pomarańczowo-żółte światła latarnii przy najciemniejszych uliczkach. stukot obcasów. nie chcę stracić gaśnięcia ulicznych lamp, pojedynczych okien, przebudzających się w wilgotnej mgle, tego spokoju i szumiącej ciszy, w których rodzą się dni. za pięć siódma zgrzyt furtki, zatrzaskującej się za moimi plecami. w głowie dudni tylko śmiech szaleńca i szarpanie fragmentów jakiegoś dziennika. chyba tworzę realizm magiczny. magiczny realizm.
olbrzymia nawałnica ludzka zmiotła pustą przestrzeń, zmiotła klęczącą kobietę, zmiotła światło z wysokiego, rozżarzonego nieba i cały piesko-kurewski świat.
|