To był straszny widok. Dziecko na wózku inwalidzkim, łyse i ubrane tylko w szpitalną płachtę. On ubrany w czarne strzępy materiałów znacznie górował na dzieckiem. Jego spojrzenie było bezwzględne, a na twarzy malował się grymas. Trzymał ogromny miecz, a dziecko tylko maleńki nożyk. Byli na pustyni pełnej brązu i czerni, granica świadomości. Zerwał się huragan, a oni jak na tanich westernach ustawili się naprzeciwko siebie. Zaczęli walczyć. Była to długa bitwa. Kiedy dziecko zadawało ranę zakapturzonej postaci, ta oddawała ze zdwojoną siłą. W końcu dziecko straciło rękę, a jedno z jego pięknych chabrowych oczu zostało przebite sztyletem. Powietrze rozdarł pełen bólu krzyk. Maleńka postać wstała z ziemi, kopiąc wózek. Nie mogła pozwolić sobie na porażkę. Musiała wygrać mimo wszystko. Z wrzaskiem rzuciła się na prześladowcę. Dopięła swego, jednak poświęciła cząstkę siebie walce z rakiem.
|