Byliśmy zwolnieni z dwóch ostatnich godzin więc kończyłam o 12:25, postanowiłam pojechać do niego. Wysiadłam z autobusu, kupiłam znicz i przekroczyłam bramę cmentarza, musiałam przejść go prawie cały, a śnieg sypał niemiłosiernie. Z Pihem w słuchawkach szłam przed siebie, aż doszłam do odpowiedniego grobu. Wyciągnęłam znicza i zapalniczkę i podpaliłam knot. Przez pierwsze minuty czułam tylko ten cholerny ból i smutek, aż w końcu doszły do tego i łzy. Byłam tam po raz trzeci, a zarazem pierwszy raz sama, wokół też nikogo nie było, a ja przez łzy zaczęłam do niego mówić, mówić do marmurowej płyty wszystko co leżało mi na sercu. Kiedy skończyłam poczułam spokój, który już od trzech lat we mnie nie gościł. Tak, chyba właśnie dzisiaj zrobiłam pierwszy krok ku pogodzeniu się z jego śmiercią, dziś po raz pierwsze dałam radę stanąć przy jego grobie. To chyba dobry znak, nie>
|