Chodziła ulicami, omijała skrżyżowania ulic, tłoczne deptaki. Wybierała aleje nagrzane słońcem, parki i lasy. Zbierała błyszczące kasztany, pachnące jesienią liście. W kieszeni jej płaszcza czasem zbierały się łzy, ale ona nazywała to bagażem doświadczeń i kiedy wkładała do nich ręce zanurzała się z powrotem we wspomnienach, w których widziała siebie i Jego, idących tą samą aleją. Wtedy było wszystko jedno czy ławka na której siedzi jest mokra od deszczu, czy zdąży na ostatni autobus, czy włosy wyglądają tak samo pięknie jak ona sama. Czy promieniała niewidzialnym blaskiem na tyle długo, aby zapadnąć w pamięć tych, którzy mijali ją w te zimne poranki, kiedy to tańczyła z parasolem, balansując na krawężnikach ulic? Nie wiem. Jedno jest pewne. Role się odwróciły, jej serce wygląda jak jeszcze niedawno parasolka - poszarpane a następnie rzucone w kąt. A jej płaszcz, jej kieszenie są mokre. I niestety, nie od deszczu.
|