Wiesz co mnie w nim urzekło? To, że cholernie się starał. Zabiegał o mnie, o moje względy mimo tego, że już na wstępie nas skreśliłam. Pamiętam, powiedziałam, że z mojej strony to będzie tylko relacja koleżanka-kolega, nic więcej. On w ogóle na to nie zważał, ba, nawet mnie wyśmiał. Odparł, że przypomni mi tą rozmowę, jak już będziemy starzy. Na początku byłam zła. Jak on śmie tak mówić? Jak? Kretyn, zbyt pewny siebie kretyn. Chciałam utrzeć mu nosa, on chciał podbić moje serce. Mnie nie wychodziło, jemu i owszem. Zaczął swój długi i żmudny plan. Zdobył moje zaufanie i mimo tego, że robił to bardzo powoli, okazał się nad wyraz skuteczny. Później... później mnie już tylko w sobie rozkochał. Przez kilka miesięcy się przed nim broniłam, ale przyszedł moment, że wobec tego uczucia (chyba miłości), byłam po prostu bezsilna. Całkowicie mu uległam. Dzięki temu kocham i jestem kochana… wreszcie.
|