Czerwono-niebieskie światła białego ambulansu rozświetlały całą ulicę. Stał i patrzył na czarny worek przykrywający nieruchome ciało. Zaczęło padać, zerwał się wiatr. Płakał. Zły, zrozpaczony, bezsilny przedarł się przez tłum gapiów, policję i lekarzy, żeby jeszcze raz spojrzeć na twarz swojego aniołka. Rękawem kurtki, w którą tak często siedziała wtulona na ławce w "ich" parku odgarnął jej włosy z czoła. Spojrzał jeszcze raz, żeby się upewnić, czy to naprawdę ona. Wyjął z kieszeni scyzoryk przeciął rękę i własną krwią napisał jej na czole: KOCHAM CIĘ.
|