Siedziałam na schodku, zaciągałam się odurzającym aromatem sernika, który uderzał w moją twarz, przez uchylone okno babcinego domu wykrzywiłam usta w podkówkę, wstałam, naciągnęłam o wiele za duży, karminowy sweter na ramiona i zasłuchana w rechot żab, dochodzący z pobliskiego stawu, wyszłam na przeciw polnej drodze, której kłaniały się korony drzew. Potrzebowałam oddechu, chwili wytchnienia, by wszystko przemyśleć, zastanowić się nad tym... Wróciłam jeszcze bardziej utwierdzona w tym, że cię kocham.
|