Mija siódmy miesiąc a ja wciąż zagryzam wargi z bólu, staczam się na samo dno (potocznie zwane podłogą). Układam się na nim wygodnie i czekam, aż minie. Tam jest mi całkiem bezpiecznie, bo czuję, że nie upadnę niżej. Mija siódmy miesiąc, a ja wciąż każdego wieczoru uderzam głową w umywalkę. Czasem chciałabym, żebyś okazał się skończonym chujem. Wtedy oplułabym Twoja twarz śmiejącą się do mnie z jednego z wielu zdjęć, umarłabym z żalu, potem narodziła się z przekonaniem, że nie jesteś wart ani mojej głowy, ani umywalki z Ikei. Ale nie-Ty odszedłeś z pieprzoną klasą prosząc o zrozumienie. I nigdy nie zniknąłeś na zawsze. Dotrzymałeś wszystkich obietnic, spełniłeś wszystkie prośby. Wciąż jesteś dokładnie taki, jakim Cię pokochałam. Może tylko troszczysz się mniej, lecz i tak bardziej niż powinieneś skoro przestałam znaczyć cokolwiek. I wiem, że nie mogę mieć Ci za złe niczego, bo nie z Twojej winy przestałeś mnie kochać. Szczęściarą jestem, bo przez kilka chwil byłam dla Ciebie wszystkim.
|