Kiedy on szedł po łuku nakurwiał się wódą czystą
Ona leżała w łóżku i nakurwiało ją wszystko, nie chciała go martwić, obarczać swoim bólem.
Ból chorób, strach o niego jeszcze to podkręcał
Nie chciała od niego nic prócz bycia przy nim
Ten naćpany kretyn nigdy tego nie rozkminił
Sama żyła ze sobą i swoimi chorobami
Czekała wytrwała aż on przestanie ją ranić.
Znów krzyk w słuchawce-co Ty mi tu pierdolisz? Powiedz że mnie zdradzasz, przyznaj się.
Nawet gdybym ku*wa chciała rady bym nie dała, poza tym w mym sercu tylko Ty.
On debil wciąż nie kumał, że ma toksyczny dotyk.
I tak trwała w tym gównie z toksycznym koluniem
Radzili jej rzuć to w pizdu, mówiła nie umiem
Dręczyli się z jej bólem wszyscy bliscy wokół
Ale gdy była przy nim osiągała święty spokój
W natłoku myśli zastanawiała się często
Czy ta toksyczność ją zniszczy czy osiągną zwycięstwo
I gdy już się wydawało, że są prawie w domu
On znowu swoim pierdoleniem wpędzał ją do grobu
|