Moje rozpaczliwe rozmyślania przerwał znajomy głos. To wołał mój nocny gość.
- Bella! - syknął. - Auć! Otwórz wreszcie to okno! Auć! Do jasnej cholery... (...)
- Co ty tu robisz? - wykrztusiłam.
Jacob kołysał się uczepiony wierzchołka rosnącego przed domem świerku. Od pasa w górę był nagi. Pod jego ciężarem drzewo przechyliło się sprężyście, tak że chłopak wisiał jakiś metr od parapetu - i jakieś sześć czy siedem metrów nad ziemią. To gałązki z czubka świerku drapały o szybę i tynk.
- Usiłuję... - Zmienił pozycję, żeby nie stracić równowagi. - Usiłuję dotrzymać swojej obietnicy.
Potrząsnęłam głową, żeby otrzeźwieć. To musiał być sen.
- Kiedy to mi obiecałeś, że popełnisz samobójstwo, rzucając się z naszego świerka?
|