Miał chore jazdy od rana, miał chore jazdy od rana,
Miał chore jazdy od rana, gdy wstawał odpalał godziana,
Co powiększało mu shize, i chyba mu się nie dziwie.
Kochał dziewczynę prawdziwie, tak mocno toksyczną,
Że kiedy szła ulicą wokół więdło wszystko.
Mówiła mu że jest chora i chce być z nim szczera:
Kochanie mam raka, mam guza, właściwie umieram,
Po czym zostawiała go samego z tym wszystkim na bani.
Jej sadyzm nie znał barier, nie miał granic.
Potem się już zastanawiał czy te choroby to prawda,
Czy tylko kolejna wymówka, na którą dał się nabrać.
Abrakadabra rzekłbym, bo gdy się mięli spotkać
Ona źle się czuła, przestawała być słodka.
Sytuacja odwrotna, gdy szła sama na imprezę,
Była piękna, błyszczała, pachniała jaśminem i bezem.
|