Wędrować.
Kiedy poruszasz się chociaż jednym koniuszkiem palca, żyjesz.
Nie szeptać. Ściany wołają.
Wspomnienia okraszać sobrym światłem.
Metalowy smak w ustach cłodzić zamrożonym sokiem z pomarańczy.
W chorobie podawać gorący napar z maku.
Rozbudzać w sobie nowy lęk, by nie skruszeć, nie zastygnąć wraz c ciałem.
Płakać, płakać. To zawsze wolno, pomimo zakazu.
Tak oddajesz ból trawom, ziemi, ciepłej skórze.
Pokochać chociaż na chwilę, czas taki ulotny, zabiegany, prędki jak wspomnienia krzyku.
Pokochać, by odeszła.
Ból jest realny.
Jesteś.
Oto slało się.
Takie oczywiste.
W obłędzie.
W samotności obłędu.
W muzyce obłędu.
W obłędnej samotności szaleństwa.
W kokainie.
Umierasz.
I nic, absolutnie nic nie uchroni cię przed chotobą.
|