Śmierć powracała do mnie wielokrotnie i nasze obcowanie stało się rytuałem spotkań dwojga kochanków. Witałam ją z pospiesznym skinieniem głowy, z wykrzywionym uśmiechem. Miała dla mnie dużo czasu, pomimo ciężkiej pracy. Powoli nabierałam niejasnego przekonania, że mogę liczyć na jej lojalność. Lecz nigdy nie chciała zdradzić tajemnicy kresu.
- Będziesz czuła, kiedy przyjdę po ciebie, to będzie zupełnie coś innego niż nasze spotkania teraz - mawiała trochę zniecierpliwiona. - To tylko chwila, ulotna, nieistotna w całym procesie, małe nacięcie skalpelem. To, co najgorsze, jeszcze przed tobą - i odchodziła, niedbale zarzucając pętlę na plecy.
Śmierć naśmiewała się ze mnie, kiedy podczas napadów dziecięcej ufności, usiłowałam porozumieć się z dorosłymi, a wszystkie gesty trafiały w przestrzeń zagęszczoną kłamstwem.
- Zupełnie nie pojmujesz świata - chichotała.
- Mam dopiero 15 lat - wykłócałam się.
- To zupełnie wystarczy.
- Do czego? - pytałam, ale ona dłużej nie chciała słuchać.
|