Któregoś lipcowego dnia wyjdę z domu z butelką wódki pod pachą i tą zaufaną osobą przy boku. Zawędrujemy w
park, usiądziemy na trawie i spijemy się oglądając chmury i chrzcząc je najdziwniejszymi w świecie imionami.
Trzeźwiejąc wrócimy wieczorem do domów z odbitą na plecach zielenią. Szczęśliwe i od nowa puste. Puste a
jednak przepełnione świadomością, że owe chwile są właśnie tymi które dają szczęście. Te chwile, podczas
których na głos wypowiada się marzenia, by być bliżej nich choć o jeden krok.
|