Nie dawałeś znaku życia, przez pięć miesięcy. Już coraz mniej o Tobie myślałam, coraz rzadziej płakałam i powoli sobie życie układałam. Nagle dzwonisz o 3 nad ranem, płaczesz mi w słuchawkę, zwierzasz ze swoich problemów. A ja głupia Cię słucham. Potem przyjeżdżasz do mnie, perfidnie na powitanie całujesz w policzek, a potem jeszcze w usta. Perfidnie dajesz mi swoją bluzę, gdy mi zimno i perfidnie obejmujesz ramieniem. A gdy powoli zaczynam wierzyć, że już wszystko będziesz okej, że znów będziemy szczęsliwi, z udawanym smutkiem w oczach mówisz, że jednak nic z tego nie będzie.
|