Nie zastanawiając się nad sensem swoich działań.
Bo na to myślenie przychodzi czas, kiedy się rozstajemy nad ranem.
Wracamy do siebie, wieczorem znów jesteśmy w deszczu.
Jedynym światłem są pioruny błyskające na niebie.
Przypalona skóra papierosem.
Mokry samochód w środku.
Chłód, zaparowane szyby od wszystkich niewypowiedzianych słów.
I leżąc, tak paląc, mijają ostatnie dni.
Ostatnie dni swobody, niemyślenia.
Nierozsądku.
Rozmytych ulic.
Niewyraźnych cieni na ścianach kamienic o 4 rano, kiedy wracam do domu.
Kiedy chłód nocy nie przeszkadza w niczym.
I wszystko jest po prostu nieokreślone.
Mogę nawet schować swoje szpilki.
Z moim popsutym kolanem.
|