nerwowo starałam się złapać oddech, idąc środkiem ulicy.
w myślach wyklinałam każdego mężczyznę na ziemi.
rękawy mojej białej ramoneski, topiły się w rozmazanym tuszu.
zaczęłam sama do siebie, wyzywać płeć brzydszą od najgorszych.
zanosiłam się płaczem.
przechodni patrzyli na mnie jak na skończoną frustratkę z objawami schizofrenii.
przykucnęłam, próbując doprowadzić mój cykl oddychania do ładu.
'sukinsyny', powtarzałam w kółko.
właśnie wtedy, usłyszałam męski głos śpiewający donośnie
'nie płacz, kiedy odjadę ... sercem będę przy Tobie'.
kretyn - pomyślałam.
na moich ustach, mimowolnie pojawił się uśmiech.
amant, kucnął koło mnie.
w rękach trzymał bukiet róż.
niezdarnie wyjął jedną z nich i wręczył mi do dłoni.
nie przestawał się uśmiechać.
odszedł.
nigdy więcej go nie spotkałam.
|