Wciąż tłumaczę sobie, że przecież nie można nikogo uszczęśliwiać na siłę, nie można kazać mu kochać. Powinnam odpuścić, zapomnieć. Zacząć żyć normalnie, prawidłowo funkcjonować. Potrafić każdego ranka spojrzeć w lustro z dumną miną i bez skrupułów powiedzieć "Jest coraz lepiej, wciąż robisz postępy. Dasz radę, bo jak nie Ty to kto?" Są jednak momenty na które nie masz wpływu, sytuacje w których nie potrafisz kontrolować swojego umysłu i swoich emocji. Gdy go nie widzę wszystko małymi kroczkami wraca do normy. Wstaję rano, uśmiecham się, już nie płacze. Jednak gdy go mijam zapominam o wszystkim, o tym co obiecałam sobie poprzedniego dnia. Wciąż niepotrzebnie utwierdzam się w przekonaniu, że to właśnie jego obecność zastępuje mi podstawowe czynności utrzymujące mnie przy życiu, gdy jest w pobliżu nie muszę oddychać. Dopiero gdy zniknie mi z oczu myślę, nie warto, zbyt bardzo to boli.
|