To bylo zwykle popoludnie w niedziele,
Wysiadlam na stacji PKP przy kosciele.
I szlam do domu bardzo wolnym krokiem,
I szukalam kogos moim znudzudzonym wzrokiem,
Nagle zobaczylam z dala czlowieka,
ktory tak jak ja niewie na co czeka.
I niewiem dlaczego podeszlam do niego,
I zaczelam sie smiac, sama niewiem z czego...
Mial szare dzinsy i plaszcz niedopasowany,
byl taki smutny,taki niekochany...
I zrozumialam ze zrobilam cos bardzo glupiego,
bo on cierpial a ja smialam sie z tego.
Niewiedzialam jak przeprosic,
Wiec usiadlam obok niego.
I przeczytalam tabliczke mowiaca sama za siebie.
Miales 25 lat i a AIDS byles hory,
Odkad sie dowiedziles zaczely sie twoje horrory.
Rodzina cie wyrzucila i nikt nie chcial cie juz znac,
A na dobor zlego-nadal musiales brac...
Wiecej nic nie pisalo-zbierales na zycie,
Chociaz widac bylo ze o smierci marzyles skrycie.
Podniosles na mnie nagle swoje oczy zamglone,
Tak smutne jakby na tamten swiat byly juz zwrocone.
"Nie boisz sie kolo mnie siedziec?"-zapytal
|