Czasami muszę wyjść. Zostawiam Cię, gdy śpisz i długo idę przed siebie. Bóg mi dał zbyt jasne oczy, by widzieć dobrze w ciemności. Na niebie wiszą płonące kamienie. Przyciągają mnie do siebie, więc staję na palcach i wyciągam ręce, ale żadna nie chce paść w moje ramiona. Oślepnę kiedyś z tęsknoty za nimi, za tym uosobieniem piękna i milczenia, i wielkiego spokoju, którego we mnie nie ma. Przez moją twarz przechodzą burze, dlatego krzyczę. Nie zawsze, czasami. Wyrzucam z siebie wszystko co mi powiedziałeś i co przemilczałeś, wszystko, w co wierzyłam i nigdy się nie spełniło, wszystko, co zalega głęboko na dnie i sprawia, że czernieje mi serce, zamiast płonąć soczystą czerwienią.
|