Jak zawsze w niedzielę wstałam o tej godzinie co Ty. Popatrzyłam przez okno. Pogoda idealna. Zjadłam tabliczkę czekolady. Wyciągnęłam z szafy sukienkę i czarne leginsy, a przecież zawsze chodzę w spodniach. Wyprostowałam włosy, zrobiłam makijaż, założyłam czarne szpilki. Z uśmiechem na twarzy powiedziałam mamie, że wrócę dziś później i ma się o mnie nie martwić. Zeszłam ze schodów i zobaczyłam was razem. Weseli, zakochani, trzymaliście się za rękę. Nagle powróciłam do rzeczywistości. Przecież nie jesteś mój ... nigdy nie byłeś. Usiadłam na schodach. Wyciągnęłam z torebki papierosa. Łzy płynęły mi po policzkach niczym deszcz. Byłam wściekła na siebie, że kocham takiego palanta, z którym związek nie miałby przyszłości.
|