Dzień pierwszy.
Słowo. Ból. Słona kropla błyszcząca się tysiącem kolorów w promieniu słońca; łaskocze policzek, po czym spływa na szyje. Ściera ją chłodna dłoń. Tak jeszcze trzykrotnie. Kąciki oczu błyszczą się. Wypuszczają kolejne diamenciki. Twarz blednie a oczy mienią się w letnim słońcu. Wargi drża. Są jasnoczerwone, próbują wymówić jakiekolwiek słowo. Chcą go zatrzymać, ale tak jak całe ciało są bezwładne. Cisze rozbija łkanie i pochlipywanie. W rozmazanym przez łzy obrazie znika postać. Ubrana na ciemno znika za linią drzew. Wreszcie krzyk. Potem kolejny i jeszcze następny. Ale nikt go nie słyszy. Nikt nie odpowiada. Samotność. Cisza. Narastający ból samoczynnie zamyka oczy. Spomiędzy rzęs wypływają kolejny krople. Dłonie obejmują skulone nogi. Już nie mogę się ruszyć. On odszedł. Daleko. Zostawił mnie. Samą...
|