Kochałam Go, poprawka: kocham- choć wmawiam sobie, że nie.
Mój 'spokojny mężczyzna budzący szacunek' przestał być moim.
Dla sprostowania, nigdy do mnie nie należał- w końcu nie jest rzeczą, był częścią mnie. Można powiedzieć, że był całym mną.
Co mi pozostało?
Unikam Go, by oszczędzić sobie cierpienia, może kiedyś przywyknę?
Zresztą niedługo i tak wyjedzie, nie zobacze Go już nigdy.
Co czuję?
Pustkę, ale taką MEGA, jak czarna dziura, pochłania całą mnie- nic i nikt mi nie pomoże.
Może kiedyś mi przejdzie, pewnie coraz rzadziej będę o Nim myślała, aż zapomne?
Co powiem?
Żegnaj, mi Szczęście
|