 |
|
Doszedłem do dna żalu, tu nie widać jutra
Niech muzyka zagra smutnie wśród szarego popołudnia
|
|
 |
|
W ciemności chcę wydrapać światło, o tym marzę
Chce przestać być pękniętym zwierciadłem Twoich marzeń
Kochać życie i nie być przez życie kochanym
Chcę zabliźnić na zawsze bolesne rany
|
|
 |
|
Na twarzy miałem uśmiech i nie byłem smutny
Naprzeciw wszystkim przeciwnościom
Wiesz, bo ból i strach mnie nie raz dotkną
Przed sobą nie ucieknę, przed sobą się nie schronię
Miasto samotności jest moim domem
|
|
 |
|
Tato wiem to źle, że życie przeklinam
Wiem, ale nie mogę się od tego powstrzymać
|
|
 |
|
Życie polega na wyborach
Wiem, trzecia nad ranem, to na to późna pora
|
|
 |
|
Uwolnić siebie od siebie, o to chodzi w zasadzie
Oszronionego ranka w gasnącym listopadzie
Stoję na rozstaju dróg, nie wiem czy stąd się powraca
Przede mną pełna wilczych jagód srebrna taca
|
|
 |
|
Mieszam wódkę z kokainą
Obserwuję wskazówkę
Godzina za godziną
|
|
 |
|
Możesz mnie kochać, chcesz to znienawidŹ
Popatrz, daj mi żyć, próbuj zabić
Miłość, nienawiść, krucha granica
Na zawsze rap, do końca życia
|
|
 |
|
przylądek strachu, a w kalendarzu dla tej gwiazdy,
dziś specjalnie, jest trzynasty,
|
|
 |
|
Poduszka zakrywa Ci szczelnie Twarz,
jesteś owadem na szybie rzeczywistości,
|
|
 |
|
Cisza nie ma końca, czas zastygł na zegarach.
|
|
 |
|
Nalewasz sobie wódki, ale jej nie pijesz,
Masz w ustach szluga, ale go nie palisz,
Patrzysz w TV, ale nic nie widzisz,
Syf spuszczony w kiblu znika w oddali,
Kiedy po gardle spływa Ci jeszcze towar,
Dopada Cię znienacka nerwica frontowa,
Szklanka zimnej wódki w spoconych dłoniach,
|
|
|
|