 |
|
siedzimy razem, popijając pozbawionego już smaku lecha. niby jest dobrze, ale atmosfera jest tak gęsta, że spokojnie można ją kroić nożem. wszystko przez to, że oboje nie radzimy sobie z życiem. razem było łatwiej. dlaczego więc nie potrafimy się do tego przyznać? dlaczego wznosimy toast za miłość, której rzekomo nie ma? jest, spójrz tylko na to z innej strony. niech nie zwiedzie cię mój uśmiech, który służy tylko po to, by już nikt więcej nie zapytał, co mi jest.
|
|
 |
|
tamtej nocy przyszedł zupełnie trzeźwy, mijając mnie w progu, ruszył na piętro. przez dobre pół godziny zagadywał mnie byle czym, pieprzył głupoty. w końcu podszedł do okna i zastygł na moment. podeszłam, na co łzy w jego oczach zabłysnęły blaskiem księżyca: "już miałem brać do pyska czystą. wtedy poczułem, że cię tracę".
|
|
 |
|
faceci są dziwni. zaczynają się starać, kiedy mi jest już wszystko jedno.
|
|
 |
|
stał pomiędzy ścieżkami z napisem "zależy mi", a "mam wyjebane" i każdego dnia zmieniał swoją trasę, rujnując całe moje wnętrze.
|
|
 |
|
chciałabym wyjść z tego domu i wrócić dopiero w następnym tygodniu, gubiąc w między czasie swoje serce gdzieś na jednej z imprez. utopić je w kieliszku wódki i zostawić tam dla jakiegoś naćpanego kolesia, którego w ogóle nie będę pamiętać. stać się tą jedną z suk i kompletnie nic nie czuć.
|
|
 |
|
Jeszcze nigdy nie żyło we mnie tak intensywnie tych dwoje. Ten prawy i mądry oraz ten popsuty i zakochany. Została mi ostania szansa dla tego drugiego i skorzystał z niej. Wszytko runęło, sumienie zostawiło ostrze w piersi, umysł przeklina mnie, bo oddałem głos słabości, miłości. Tłumaczę sobie, że musiałem bo potem byłyby za późno, że żałowałabym straconej ostatniej szansy ale przecież już żałuję, przecież już mam sztylet w sercu i opuścił mnie, opuścił mnie ten który nienawidzi głupoty. To nie ostatnia szansa to ostatnie potwierdzenie, że trzeba iść dalej choćby zupełnie samemu.
|
|
 |
|
Znowu małe rzeczy cieszą, małe niespodzianki od życia, które dla innych nic nie znaczą, ale mi pozwalają wracać do żywych.
|
|
 |
|
wciąż pamiętam tą siebie z nastoletnich lat. mogłam godzinami siedzieć w łazience, w której znajdowałam ciszę i niezwykły spokój. kładłam się wtedy do wanny i otulając się po szyję pachnącą pianą, czytałam tandetne i kiczowate romansidła z kolekcji babci, wyobrażając sobie, jaki byłby mój facet w postaci wciąż nieogarniętego i wrażliwego romantyka.
|
|
 |
|
uśmiechnął się do mnie, burząc w ten sposób wewnętrzny mur jaki wzniosłam, aby obronić się przed wzięciem ostatniego swobodnego oddechu, a potem zakochaniu się w nim po uszy.
|
|
 |
|
nie chcę już oddechu na karku i dłoni na biodrach. dotknij mnie sercem.
|
|
 |
|
uwierz, że ja już niczego od ciebie nie oczekuję. żadnych skrajnych uczuć, gorących spojrzeń ani obietnic, które łamiesz, zanim zdążysz złożyć. ja proszę cię tylko o to, abyś zniknął z mojego życia, przyznając, że żałujesz każdego z kłamstw.
|
|
|
|