|
wszystko co mnie otacza, przypomina chwile, w których uśmiech był podstawą każdego dnia, kiedy szczęściem była jego obecność, jedno muśnięcie warg i delikatny oddech ogrzewający każdy kawałek mego ciała. chociaż już nie raz obiecywałam, że przeszłość zostawiam za sobą, a każdą bliznę w sercu po prostu wymazuję, by teraźniejszość stała się czymś czym żyję, to wspomnienia każdego dnia atakują moje myśli i serce. czasem ból jest przeszkodą w złapaniu oddechu, multum słów przeciskających się przez gardło, które już nigdy nie ujrzą światła dziennego, i jego postać przeszywająca każdą, kolejną myśl. drżące usta i zimne dłonie, uświadamiające fakt, że nadal tęsknię, stały się codziennością.
|
|
|
o to właśnie w tym wszystkim chodzi, na początku ma boleć, łzy, krew i próby samobójcze mają dać ci do zrozumienia, że życie w każdej chwili może z tobą tak po prostu wygrać. i właśnie wtedy kiedy ono pokłada cię po raz kolejny na glebę, ty musisz wstać choć nie wiem jak cholernym wyczynem by to było, wstać i uświadomić sobie, że jest jeszcze wiele rzeczy, które mogą cieszyć, że jest wiele osób, którym zależy. z uniesioną głową ku górze iść przed siebie, nie dając życiu kolejnej satysfakcji z wygranej, i już nigdy nie popełnić tego samego błędu, już nigdy więcej nie cierpieć tak samo.
|
|
|
najbardziej lubię gdy opiera mi się o kark. wtedy czuję jego oddech, dreszcz przeszywający mnie po całym ciele. czas, który ucieka. czas, który zatrzymał się tylko dla nas dwojga. usta szukające siebie, oczy szukające miłości. obawiam się, że ta chwila może prysnąć jak bańka mydlana. nie odważam się oddychać. błagam, by trwało to wiecznie.
|
|
|
nie ogarniam swojego życia. nie ogarniam ludzi, którzy życzą mi jak najgorzej a mijają mnie na ulicy mówiąc "siema". nie ogarniam fałszywej przyjaźni, która ostatnio zdarza mi się często. nie ogarniam tej miłości, która ciągle wystawia mnie do wiatru. nie ogarniam siebie, życia, problemów. jestem słaba, strasznie słaba. nie daję rady, więc odsuwam się na bok.
|
|
|
\gdy ja czekałam, on poznawał świat za pomocą jej ust.
|
|
|
gdybyś był nim, też mógłbyś mieć taką jak ja.
|
|
|
to co nazywamy miłością, jest tylko alibi dla związku zboczeńca z dziwką, różowym woalem przykrywającym przerażającą twarz nieuniknionej samotności.
|
|
|
byliśmy dla siebie jedyną deską ratunku. poręczą odgradzającą od przepaści.
|
|
|
za każdym razem, kiedy tamtędy przejeżdżam, wydaje mi się, że spostrzegam nasze dwie obejmujące się postacie, ale na tej ławce nikogo nie ma. przeszłość?
|
|
|
szczęście jest optyczną iluzją. dwa lustra, które wysyłają sobie ten sam obraz w nieskończoność. nie próbuj dotrzeć do początkowego obrazu, nie ma go tam.
|
|
|
siedziała ściśnięta pomiędzy przeszłością a utraconą przyszłością i poczuła, że się dusi. nie powinna tam być.
|
|
|
wybaczam ci brak parasola podczas oberwania chmury. wybaczam ci całonocne pochrapywanie przy moim uchu i nieposłodzoną herbatę przy śniadaniu. wybaczam, bo jesteś. nie muszę się już bać całonocnych napadów dogłębnie odczuwalnej samotności i histerycznych szlochów pod prysznicem. fakt, że trzymasz mnie za rękę, wynagradza mi wszystko.
|
|
|
|