|
odszedłeś z dość retorycznym pytaniem: zastanów się, czy to ma sens. a ja milczałam. ale to nie było tak, że mi nie zależało, o nie. po prostu nie byłam na tyle silna, żeby powiedzieć: zostań, potrzebuję cię.
|
|
|
nic się nie zmieniłeś. zamiast samochodzików wyścigowych, rozpieprzasz teraz marzenia. ze słodkiego chłopczyka, przerodziłeś się w największego chama, jakiego znam. gratuluję.
|
|
|
teraz idę w deszczową noc przez ulicę, wyklinając życie z papierosem w ręku. spotykam cię, a ty pytasz co się stało, przecież zawsze byłam taka poukładana, nigdy nie przeklinałam, nie paliłam. co się stało? zostawiłeś mnie, kretynie. papierosy zastępują mi ciebie - najwyraźniej muszę być od czegoś uzależniona. a przekleństwa? przekleństwa pozwalają mi uwolnić wewnętrzną rozpacz, spowodowaną twoim odejściem.
|
|
|
czasem nawet cisza wydaje się głośna, a kwiaty bywają mniej zielone, i słońce mniej ciepłe, i deszcz w ogóle nie mokry. a wszystko przez to, że pobawiłam się w miłość.
|
|
|
nasze odejścia można porównać do twoich wyjazdów. spakuję ci walizkę, zatrzasnę za tobą drzwi. a później i tak wsiądę w samochód, pojadę na lotnisko i kiedy będziesz już przy odprawie, przeskoczę przez barierki, rzucę ci się szyję i oplatając nogami zacznę błagająco łkać, żebyś nie wyjeżdżał. przecież wiesz, że moje "spierdalaj" oznacza "zostań ze mną i rób mi tą cholerną kawę, do tej cholernej filiżanki, każdego cholernego ranka, kiedy nie możesz mnie dobudzić bo jestem zbyt zaabsorbowana udawaniem, że śpię tylko po to, abyś obudził mnie tym cholernym pocałunkiem, jak ten cholerny książę tą cholerną księżniczkę".
|
|
|
nawet jeśli czasem trochę się skarżę, mówiło serce, to tylko dlatego, że jestem sercem ludzkim a one są właśnie takie. obawiają się sięgnąć po swoje najwyższe marzenia, ponieważ wydaje im się, że nie są ich godne albo, że nigdy im się to nie uda. my, serca, umieramy na samą myśl o miłościach.
|
|
|
jestem poza zasięgiem, nie od dziś, nie od wczoraj, od dawna. nawet nie zauważyłeś, że zmieniłam numer, ale ja wiem, że masz nowego, niebieskiego samsunga. czasami dzwonię do ciebie, milczę. w końcu rozłączasz się, a ja płaczę. nikt nie rozumie tego uczucia, to okropne, przenikliwe cierpienie, przeszywające mnie na wskroś. tak właściwie wcale cię nie kocham. wręcz pałam nienawiścią, gdy patrzę na twoją uroczą, piękną twarz. nie lubię cię widywać, nie chcę cię znać. ale tęsknię, cholernie tęsknię.
|
|
|
wiesz, prawdę mówiąc już cię nie kocham. ale przyznaję, nadal mi się podobasz, nadal wodzę za tobą wzrokiem, nic niestety na to nie poradzę. muszę czekać, aż całkowicie się odkocham i zapomnę co było, aby iść dalej.
|
|
|
siedziała na jego łóżku, patrzyła, jak się przebiera. lubiła jego umięśnione plecy i szerokie ramiona. spojrzał na nią i zaśmiał się na widok jej zagryzionych warg. - mała, nie napalaj się tak - mruknął i rzucił w nią koszulką. - chodź tu - warknęła cicho i uniosła brew. nie zrobił żadnego kroku, tylko patrzył z szelmowskim uśmiechem. - nie, to nie - powiedziała i położyła się na brzuchu. po krótkiej chwili poczuła jego dłonie na plecach. wtuliła się w niego. - wiesz co? - szepnęła - odnalazłeś mnie. albo raczej... ja odnalazłam się w tobie - powiedziała, chowając twarz w jego szyi. pocałował ją. delikatnie, z uczuciem, które przepływało między uderzeniami ich serc. wbił tępy wzrok w sufit. czuł, jak spokojnie przy nim oddycha. nie chciał jej nigdy skrzywdzić. za bardzo ją kochał. ale stało się. poczucie winy rozpierdalało mu płuca. będzie musiał w końcu odejść. zostawić ją z milionem pytań na ustach, bez szans odpowiedzi, na które kolwiek z nich.
|
|
|
no a my, a my to się nie znamy już prawie.
|
|
|
jedz dużo wapnia. serce, szybciej się zrośnie.
|
|
|
podpisujesz się swoim spojrzeniem, na sercu zostawiając zły smar.
|
|
|
|